Nie pamiętam ile czasu spędziłem idąc przed siebie z głupią nadzieją, że już zaraz ujrzę schron, o którym kilka razy usłyszałem w radiu i po tak długiej wędrówce wreszcie odpocznę. Na początku nadawali ze stacji która przekazywała obraz do telewizorów, potem wszystko się posypało, udawało mi się usłyszeć co nieco przez radio, ale z czasem, gdy i tego się wyzbyłem, zostało mi wyłapywać fale przez krótkofalówkę, gdy zbliżyłem się na tyle, by faktycznie coś złapać. Były to długie tygodnie chodzenia w przód i tył, mróz był tak okropny, że strach było w ogóle podróżować. Dawno odstawiłem motor który rozgrzewałem pod płaszczami i kocami, opierałem się głównie na pieszej wędrówce. Jednego dnia, ujrzałem kopułę. Jako jedyna wyróżniała się tym, że nie była pod grubą warstwą lodu, jedynie śnieg utrzymywał się na jej szczycie. Z głupią radością rzuciłem się w kierunku placówki i upadłem na kolana przed stalowymi drzwiami, łapiąc dech. Czułem, jak moje płuca zapadają się w sobie od gwałtownego wysiłku i wymęczenia. Podniosłem się powoli i szukałem jakiegoś przycisku, czegokolwiek, jednak śnieżyca ograniczała mi widoczność. Niespodziewanie, stal zaczęła ustępywać a w moją osobę wycelowano karabiny. Grupka mężczyzn stresująco krzyknęła na mnie, bym wszedł do środka, a gdy wrota się zamknęły, kazano mi wyjąć wszystkie bronie, jakie posiadam i oddać plecak. Spodziewałem się tego.
- Mam.. apteczkę.. i przedmioty do dezynfekcji.. i noże.. - wyrzuciłem z siebie na wdechu, pociągając nosem. Choroba wcale nie pomagała mi w uspokojeniu starganych nerwów. Powyciągałem noże, po czym podałem jednemu z mężczyzn plecak, a ten od razu wysypał wszystko i posprawdzał. Uśmiechnąłem się do siebie lekko. - To wszystko co mam. Usłyszałem komunikat.
Dwójka z nich spojrzała po sobie i kiwnęli, po czym jeden z nich zdjął ,,kask", którym był ochraniacz na głowę i gogle, a następnie zsunął maskę, robiąc swoisty ruch głową, wskazując na mnie, to samo zrobił bronią, która nie była już we mnie wycelowana.
- Ktoś w drodze, czy jesteś jedyny?
- Ja, tylko ja - kolejny duży wdech. Ręce trzęsły mi się razem z głosem, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Faceci rozeszli się i został tylko ten jeden, posyłając mi pocieszający uśmiech.
- Wybacz, procedury.. co do twoich rzeczy, ustaliliśmy, że będziemy magazynować wszystko co przynoszą nowi i od teraz będzie dostępne dla wszystkich - w odpowiedzi skinąłem. Chwilę później zostałem zaprowadzony wgłąb, gdzie pozwoliłem sobie zdjąć kilka warstw ciuchów, które ochraniały mnie przed kompletnym zamarznięciem. Mężczyzna, prawdopodobnie randomowo wytypowany, wytłumaczył mi z grubsza zasady schronu i poprosił o udanie się do przywódcy, mówiąc że jest niżej. Nie powiedział jednak, na którym piętrze, dlatego zjechałem na którekolwiek. Od razu przywitał mnie pusty korytarz i jeszcze większy podmuch ciepła. Aż się do siebie uśmiechnąłem i ruszyłem wgłąb, szukając jakiegokolwiek pomieszczenia, który by się odznaczył, ale go nie znalazłem. Zrezygnowany wybrałem drogę z powrotem, chcąc dopytać strażnika, ale z nieuwagi wpadłem na kogoś. Mężczyzna od impaktu aż upadł, a z jego rąk rozsypała się góra papierów. Lekko przestraszony wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami.
-Witaj, jesteś tutaj nowy prawda? Na imię mi Maxwell, z kim mam przyjemność? Wybacz, że nasze pierwsze spotkanie wyglądała własnie tak, oraz przepraszam Cię bardzo, że na Ciebie wpadłem, powinienem uważać na to gdzie idę. - mówił, powoli przenosząc się na klęczki. Zaczął zbierać papiery, więc ja też kucnąłem i zacząłem mu pomagać.
- Właśnie tu dotarłem.. jestem Earl, Earl Hopper - podałem mu dłoń, gdy papiery leżały już ładnie na kupce w jego objęciu, a my staliśmy. Zaśmiałem się pod nosem nerwowo. - Trochę się zgubiłem, kazano mi udać się do przywódcy i powiedzieć, że się pojawiłem, ale nie wiem, gdzie on się znajduje.
- No, to chyba dobrze, że na siebie wpadliśmy - powiedział z uśmiechem. - jestem przywódcą.
- Oh - zrobiło mi się jeszcze głupiej. Podrapałem się po szyi, chrząkając.
- Chodź, ustalimy pewne sprawy.. już wytłumaczyli ci zasady, prawda? - zapytał prowadząc mnie ponownie wgłąb korytarza, po czym skręcił w pokój, prawdopodobnie robiący chwilowo za jego biuro. Ale nie oceniam. Usiadł przy biurku i odłożył papiery, a ja przysunąłem sobie krzesło i zasiadłem przed nim. Dopiero teraz mogłem mu się bliżej przyjrzeć na spokojnie. Na pewno był ode mnie dużo wyższy, jego włosy opadały na czoło, skórę miał równie bladą co ja. Nie dziwmy się, brak dostępu do słońca robi swoje. Oczy jego były czerwone, ale jak podejrzewam, były to zwykłe soczewki. Pewnie myślał, że ja też takie noszę.. wyjątkowo gdyby zapytał, musiałbym zaprzeczyć. Położyłem dłonie na stole i wpatrywałem się w niego oczekująco.
- Więc? W czym jesteś dobry? - rzucił pytająco, zerkając na mnie, a potem zabrał się za układanie wyników badań. Zamyśliłem się na chwilę.
- Cóż, mam nie małą wiedzę lekarską.. potrafię poradzić sobie z większością chorób, potrafię zszywać, moje diagnozy nie zawsze są trafne, ale mógłbym się sprawdzić - mruknąłem. - Dobrze radze sobie też na dworze.
| Maxwell? 8) |
Menu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz