
Nazwisko: Ciesielski
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualizm
Wiek: Dwadzieścia pięć lat.
Kraj: Polska
Praca: W swoim, dość krótkim, to trzeba powiedzieć, życiu, Joachim miał jeden priorytet. Znaleźć cokolwiek, z czego można wyżyć. Tak więc łapał się każdej pracy, jak tonący brzytwy. Praca w żabce, na zmywaku, kucharzyna w mniejszej knajpie, jako pomocnik mechanika, swego rodzaju malarz ścian, czy nawet dość dobrze prosperujący haker. Wszystko.
Rola główna: Kucharz.
Rola poboczna: Naukowiec/Informatyk
Plecak: Zwyczajny nóż motylkowy, dwie zupki chińskie i zatrważająca ilość trzech lin.
Pokój: Numer Dziesiąty.
Aparycja: Gdyby nie otulająca go gruba warstwa ciemnego materiału, włosia, puchu, wszystkiego, co dało się ubrać, nie dostrzegłby jego osoby. Zniknąłby w otoczeniu, wtopił się w tło, tego był bardziej niż pewien. Uśmiechnął się delikatnie, gdy przez jego głowę przemknęła myśl, że cholera, rzeczywiście przypominał lisa śnieżnego.
Chociaż wyrostem bliżej było mu do potężnego, białego wilka. Nawet wzrok miał ten sam, groźny, chłodny, a jednocześnie pełen spokoju i pewności siebie. Władał. Tak łatwo nim władał, jakby łamał wszelkie granice umysłu, wkradał się głęboko w podświadomość i mruczał plany tym swoim parszywym, miękkim głosem, od którego miał ciarki. To znaczy, nie wiedział, czy to koniecznie od niego, a nie od ciągnącego z zewnątrz chłodu.
Wstał powoli, jakby zastały mu kości, chociaż pewniejsze było, że to mróz począł skuwać jego ciało. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był na skraju, bo blada cera poczynała nabierać fioletowego odcienia, jakby ktoś właśnie malował ją farbką. Nos był już niebezpiecznie czerwony, smutne, szare oczy zachodziły łzami, a on odnosił wrażenie, że jego zawsze dziarskie i żwawo kroczące sto osiemdziesiąt trzy centymetry poczęły gasnąć, tak nagle, z dnia na dzień.
Naturalnie białe włosy zafalowały, mimo osadzonego na nich szronu, który swoją drogą, nie był aż tak widoczny, mocniejszy powiew roztrzepał je na wszystkie strony, a starszy tylko pociągnął nosem.
Charakter:
„Jak to robisz, Joachimie?”
Postawił kolejny krok, podczas gdy ten ledwo się za nim wlókł, ba czołgał. Kolejny ślad w wysokiej zaspie, kolejny ruch, kolejne wysilenie mięśni. Kolejny dowód na to, jak bardzo chciał przetrwać, jak silny był, jak uparty w swoich działaniach. Czasem kręcił z niedowierzaniem głową, bo białowłosy wydawał mu się być zwykłym oszołomem, szaleńcem, który targał się na pewną śmierć, ale mimo wszystko brnął w to bagno tak daleko, jak tylko potrafił.
Jednak jego głowa była tak samo chłodna, jak świat, który ich otaczał. Była trzeźwa. Nie postępowała pochopnie, wiedziała, co może zrobić, jak może zrobić. Nie wariował. Czająca się w jego oczach inteligencja była prawdziwa, chowała się tam gdzieś głęboko, dokładnie analizowała świat, ludzi, działania.
Ponownie się potknął, a on ponownie niepewnie na niego zerknął. Tym wymownym, nieśmiałym uśmieszkiem zmrożonych, sinych warg, który bez słów pytał, czy wszystko dobrze. Czy mu nie pomóc? Bo kochał pomagać i zdążył przekonać się o tym już kilka razy, odkąd ta cała apokalipsa zdecydowała się nastąpić. Mimo rozgrzewającego wygięcia ust pokręcił głową, kaszlnął, a kolana znowu się pod nim ugięły.
„Nie, Joachimie, przestań.”
Mówił tak często, gdy sprawniejszy mężczyzna unosił go, wytężał ostatki sił, byle zapewnić przetrwanie temu drugiemu, chociaż przez takie zachowanie obaj mogli stracić życie. Jednak biały chłopiec nie mógł przewalczać wrodzonego, irytującego trybu Matki Teresy i brnął przez zaspy z chorym na plecach, sam już ledwo sunąc nogami po zamrożonej ziemi. Aż do upadku, aż do poczucia paskudnej bezsilności. Dopiero wtedy rozkładał zwierzęce skóry, dopiero wtedy sięgał po posiłek, chociaż i tak pierw karmił słabszego. Dawał mu więcej, niż sobie, za co ten głośno go przeklinał, bo jakim idiotą trzeba być, żeby dokarmiać skazanego na śmierć, wątłego chłopaczka, który na nic się nie nada...
Chociaż tak właściwie to się nadawał. Najbardziej z całego tego chaosu poszukiwań, przedmiotów, nowych środków pomagających przetrwać ten armagedon. Dawał nadzieję, nadzieję, którą przecież białowłosy już tak dawno stracił.
Rodzina: Zanurzona w śnie wiecznym. Koniecznie chce o niej zapomnieć, bo rana w sercu jest stanowczo zbyt głęboka.
Partner: Leży pięć stóp pod ziemią, przykryty przez zaspy.
Ciekawostki:
• Krótkowidz leczący wadę wzroku okularami, rzadziej kolorowymi [najczęściej różowymi] soczewkami kontaktowymi.
• Dawniej posiadacz fretki.
• Trwający w kofeinowym amoku, mało śpiący, cieszący się przez to sińcami i worami pod oczami.
• Tytoniem, jak i baką, nigdy nie pogardzi.
• Nie śpiewa, lecz tańczy.
Właściciel: Qjonka | rejnbowmarshmallow@gmail.com
Ostatnia aktualizacja: 02.12.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz