Nie mogłem już na niego wpływać - to była jedna z tych rzeczy, która mocno mnie denerwowała. Widziałem jak ciągle odsuwa od siebie jedzenie, nawet na nie nie patrząc i nie mogłem nic na to poradzić. Nawet kiedy zmusiłem się na rozmowę, on jak uparty odmówił. Czułem się okropnie. Wyszedłem wtedy z kliniki z szybko bijącym sercem i oparłem się o ścianę, patrząc na swoje palce, a właściwie bandaże wokół nich. W jednej sekundzie poczułem palący ból w miejscach, którymi przytrzymywałem ciepły talerz, a znajdywały się rany.
- Zjadł coś? - usłyszałem pytanie, które padło z ust Ashwortha. Uniosłem na niego spojrzenie i ściągnąłem do siebie brwi, wsadzając ręce w kieszenie fartucha.
- Nie wiem, może jeszcze zje - odpowiedziałem i odepchałem się od owej ściany, ruszając do windy. Wyrównał kroku i wybrał się do stołówki razem ze mną. Dopiero tam, gdy usiedliśmy, znowu się odezwał.
- Earl.. rozumiem, że się o niego martwisz, ale on tego nie docenia - puściłem tę uwagę mimo uszu i kontynuowałem pochłanianie dania. Wiedziałem, że nienawidził jak to robiłem, ale nie miał prawa oczekiwać innej reakcji. Po skończeniu, zwyczajnie udałem się do pokoju, gdzie zrobiłem kilkadziesiąt pompek i brzuszków, dopóki nie poczułem, że mięśnie odmawiają współpracy. Clive obserwował mnie w ciszy, zajadając coś słodkiego, zapewne od Ririchiyo.
Minęły dwa tygodnie od tego zdarzenia.. a my oddaliliśmy się jeszcze bardziej. Nie odzywałem się do niego, ani on nie próbował odezwać do mnie. Przyzwyczaiłem się już do ignorowania go, chociaż dalej troska zapędzała mnie pod jego łóżko, abym odciążył go od roboty, samemu zajmując się częścią raportów. Nie protestował, ale też nie popierał takiego działania. Z resztą.. jak wspominałem, w ogóle nie rozmawialiśmy na inne tematy jak diagnoza. Swoją drogą byłem mocno zaskoczony, w pozytywnym sensie, że pozwolił sobie zostać u nas tak długo. Tego dnia miałem obejrzeć jego ranę i upewnić się, że wszystko się trzyma. Było to na moją korzyść, bo mogłem spokojnie wpleść w konwersację prośbę o uczestnictwo w poszukiwaniach. Dawno nie byłem na wypadach i chciałem nadrobić, oraz ponownie zaczerpnąć świeżym powietrzem. Gdy zaciągnął już koszulkę w dół, a ja zapisałem co musiałem, usiadłem na stołku.
- Chciałem porozmawiać na temat wypraw.. chcę zgłosić się jako ochotnik na tę, które odbędzie się dzisiaj wieczorem.
- Za dużo wypraw.. - pokręcił głową. - Czytałem raporty.
Pomimo bandaży, które okręcały się wokół moich palców, nerwy sprawiły, że i tak udało mi się, nieświadomie, zadrapać skórę, gdy to mówił. Dużo kosztowało mnie zachowanie spokoju oraz prostej postawy.
- Od trzech tygodni byłem non-stop w schronie, wydaje mi się, że to wystarczająca przerwa - zachowałem również obojętny wyraz twarzy.
- Twoja główna rola to lekarz, nie zapominaj.
- Dziękuje za zezwolenie - urwałem konwersację, ignorując nieco jego uwagę. Zdawałem sobie z tego sprawę, nie musiał mi przypominać. Już chciałem wstać i odejść, aby przygotować się do wypadu, kiedy mnie zatrzymał.
- Nie pozwalam - warknął. Zacisnąłem momentalnie szczękę, gapiąc się na niego z wyrazem podobnym do miny kogoś uzależnionego, komu chce się zabrać obiekt uzależnienia.
- Ponieważ? Jaki ma pan argument do zatrzymania mnie w schronie? - Earl.. spokojnie. To da się rozwiązać, zrozumie przecież, że nie ma podstawy do zabraniania mi wypadów.
- Nie mam argumentu, ale to jest rozkaz.
- Więc zwyczajnie go zignoruje, mam dosyć siedzenia na dupie - no i tutaj skończyła się moja cierpliwość.
- Masz na niej siedzieć - uniósł się do siadu, gromiąc mnie wzrokiem. Skrzyżowałem ręce na piersi.
- Dlaczego. Powiedz mi, dlaczego nie mogę. Odpowiedź ,,to rozkaz" mnie nie satysfakcjonuje.
- Za dużo wypraw, mamy od tego poszukiwaczy, twoje miejsce jest w klinice.
W tamtym momencie kompletnie straciłem chęć negocjowania z tym mężczyzną. Cokolwiek bym nie powiedział, upierałby się przy swoim i koniec końców nie wyszedłbym poza schron, a ja.. dusiłem się. Przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedziałem, biorąc udział w bitwie na ,,kto pierwszy odwróci wzrok", by pokiwać do siebie z parsknięciem.
- Oczywiście, masz rację, muszę znać swoje miejsce, będę grzecznym chłopcem i zostanę w domku - rzuciłem z uśmiechem żałości i ściągniętymi brwiami, co jedynie pokazywało, jak bardzo wkurzony jestem. Po tej wypowiedzi machnąłem na niego ręką i nie dając mu nic więcej dopowiedzieć, wyszedłem z kliniki, idąc prosto do swojego pokoju. Poważnie myśli, że wezmę sobie do serca te wszystkie zakazy?
- Tatoo.. a długo cię nie będzie? - dwie godziny później, przebierałem się w odpowiednie ciuchy, spędzając te ostatnie chwile w schronie razem z Clive'm. Uśmiechnąłem się do jego odbicia w lustrze poprawiając kołnierz.
- Nie długo, może z dzień, jak coś się stanie to dwa, trzy.
- To dużo.. - wymamrotał zakopując się pod kołdrą. Podszedłem do łóżka, wszedłem na nie i pogłaskałem kupkę puchu przez materiał.
- Nim się zorientujesz, będę z powrotem.
Trudno było przekonać grupę, że Maxwell zezwolił mi na wyjście w ostatnim momencie, trudno też było kłamać im w oczy, że teraz śpi i nie wolno mu przeszkadzać. Jednak, udało się. Cała piątka wyruszyła.
| kri |
Menu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz