Nie spodziewałem się, że mały wybiegnie akurat w miejscu, w którym trwają prace budowlane. Spodziewałem się raczej, że schował się gdzieś z psem i nie chce wyjść, bo jest czymś bardzo zajęty, dlatego kiedy dowiedziałem się o znalezieniu ich, oraz rannego Maksa, byłem w szoku. Clive'a zabrała Ririchiyo prawie od razu. W moim obowiązku było zobaczyć co u Maksa. Oczywiście, James przekazał mi już informacje na temat jego zdrowia, złamany nadgarstek, kilka ran powierzchownych, siniaki. Nic większego, dlatego aż tak się nie spieszyłem. Wszedłem do kliniki w ciuchach roboczych i ruszyłem do jego łóżka. Wciąż byłem nieźle zdenerwowany, moje dłonie się trzęsły. Usiadłem na krawędzi i wpatrywałem się w niego.
- Jak się czujesz? - zapytałem niby normalnym tonem ale sam czułem, że zaraz wybuchnę. Być może tylko ja się zorientowałem. Chłopak usiadł wygodniej.
- Nawet nawet.. wciąż jestem trochę zamroczony, ale tak to.. - i coś pyknęło. Uderzyłem go w policzek robiąc się cały czerwony na twarzy i zacisnąłem palce drugiej dłoni na kołdrze. Jak mógł tak spokojnie..- Za co..?
- Spędzasz tyle godzin w pracy a nie potrafisz zapewnić bezpieczeństwa własnym ludziom? - wysyczałem oceniająco, oraz z ogromnym żalem. Większość jego była jednak nagromadzona z powodu zamartwiania się o jego zdrowie.
- Potrafię, ale jeśli się nie mylę.. chłopiec którego uratowałem należy do ciebie, to twój syn, a ty jesteś jego ojcem. O ile mi wiadomo, to rodzice pilnują swoich dzieci, a nie inni ludzie.
- Jak możesz.. - urwałem, uciszając się. Patrzyłem na niego chwilę dłużej, by cicho dopowiedzieć. - To nie zmienia faktu, że jako przywódca jesteś zobowiązany do zabezpieczenia schronu.. to mógł być ktokolwiek.
- Każdy wie o tym żeby nie wchodzić tam bez uzgodnienia tego ze mną, ale jak widać dziecięca ciekawość ma w dupie zasady. Przynajmniej nikt nie ucierpiał.
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina tak? - warknąłem. - Zwalasz winę.. pilnowałem go. To ty zawiniłeś.
- Sam to powiedziałeś - wzruszył ramionami. - Pragnę tylko powiedzieć, że później powiedziałeś mi na korytarzu o tym, że ci gdzieś przepadł, więc tak, po części to twoja wina, ale dobrze - zaczął odpinać wszystkie kabelki. - Uznaj, że całe zło świata to moja wina, uznaj że to, że się urodziłem to też moja wina - zaczął się podnosić.
Spojrzałem na niego i obserwowałem jak powoli odpinał się od aparatury, przy czym uważał na lewy nadgarstek który miał w gipsie razem z przedramieniem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Kiedy zbliżał się do wyjścia, złapałem go za ramię i zatrzymałem.
- To nie tak.. ja tak nie myślę.. proszę, połóż się.
- Położę się, ale dopiero u siebie. W swoim łóżku.
- Rozumiem.. - westchnąłem cicho i spuściłem głowę. Cholera, znowu to zrobiłem, raniłem go bez powodu. - Odpoczywaj..
- Będę - zaraz zniknął mi z oczu. Musiałem dać sobie chwilę, żeby uspokoić szybko bijące serce. On wszystko źle rozumiał.. wszystko źle mówiłem. Chciałem tylko żeby dotarło do niego, jak bardzo ryzykował, ale ja przecież jestem mu wdzięczny, to nie tak miało być.
- Cholera - przekląłem głośno i odchyliłem głowę, zamykając oczy, z dłońmi w kieszeniach fartucha. Do dupy. Zostałem w klinice jeszcze kilka godzin zanim poszedłem do pokoju by odpocząć i porozmawiać z Clive'm. Kucnąłem przy nim i złapałem go za ramiona, tłumacząc dosyć ostro, że przez niego ucierpiał ktoś inny i ma się trzymać wyznaczonych miejsc.. Ares patrzył na nas skulony w kącie.
- Nie chciałem.. - wymamrotał cicho chłopczyk i poszedł przytulić się do psa.
- Wiem kochanie - mimo, że byłem w strasznym humorze, udało mi się uśmiechnąć. Przebrałem się, zabrałem za wypełnianie papierów i w ciszy skupiłem. Jeszcze tego samego wieczoru przyszedł do nas przywódca, ale nie prowadziłem z nim żadnej rozmowy.
- Kiedyś, ktoś nie zdąży i stanie ci się krzywda - zwróciłem uwagę na te słowa i cicho, w duszy, poparłem te twierdzenie. Wyszedł.. i zostawił nas w dwójkę, samych. Na następny dzień, po pracy i przerwie obiadowej, zostałem zaczepiony przez Ashwortha. Nauczyłem się już ignorować jego zaczepki, ale dzisiaj byłem wyjątkowo zdołowany i potrzebowałem jakiejkolwiek rozmowy. Właśnie siedziałem przed kliniką, kiedy podszedł.
- Kociaku, za cichy dzisiaj jesteś - opadł na krzesełko obok i objął mnie ramieniem, a ja opadłem bokiem na jego kolana, przekręciłem się i teraz leżałem głową na nich, a dupą na drugim krześle.
- Nie ma rady, jestem zakochany - wyrecytowałem słowa z książki którą ostatnio wspólnie czytaliśmy i przeciągnąłem się, by zagapić na lampę na suficie. On zaś podrapał się po szyi.
- Chodzi o tą akcje z Clive'm, co? - pokiwałem. - Wiesz, nie możesz być na niego zły za błędy młodego. Sparda ma i tak wystarczająco dużo zajęć.
- Wiem James.. byłem po prostu zdenerwowany.. - wyburczałem.
- Zawsze taki jesteś gdy chodzi o pana dupka.
- Mojego Pana Dupka - fuknąłem. Zaśmiał się mocno, choć i tak oboje wiedzieliśmy, że był to śmiech udawany. Już miał coś mówić, kiedy, jak na zawołanie, podszedł do nas Maks. Podniosłem się do siadu.
- Earl, mogę cię prosić na chwilę? - zapytał dosyć formalnym tonem, na co wstałem i kiwnąłem, idąc za ukochanym. W drodze, pokazałem jeszcze fakena współpracownikowi, a ten odwdzięczył się tym samym. Odeszliśmy trochę i stanęliśmy, a on nabrał wdechu.
- Myślałem nad twoją pozycją.. - tutaj ściągnąłem do siebie brwi. - Po wczorajszym nie jestem już taki pewien, czy jesteś dobry na to stanowisko.
- Słucham? - zamrugałem. Kurwa. Znowu zabolało prosto w serce. Byłem gotów zacząć się żalić, ale szybko zrezygnowałem.
- Na razie cię zawieszę, dopóki tego nie przemyślę.
Odwróciłem wzrok. Na usta cisnęło mi się tak wiele słów, że to aż bolało, by ich nie wypowiedzieć. On jednak odszedł szybciej, niż ja zdążyłem je z siebie wyrzucić. Gdy tylko zniknął w windzie, wróciłem się do James'a i opadłem na krzesło, zakrywając twarz dłońmi.
- ..grubo.
- Zamknij się, Ashworth - powiedziałem tak cicho, że nie miało już w sobie nic z groźnego tonu.
- Po prostu ci współczuje, Hopper.
Maks nie żartował mówiąc, że mnie zawiesi. Już na następny dzień wszyscy wiedzieli, że nie mają się mnie słuchać, a niektórzy żartowali, że skończył się nasz miesiąc miodowy i mogę mi nagwizdać. Ignorowałem te zaczepki przez długi okres, ale w dzień Bożego Narodzenia nie potrafiłem. Wszystko za mocno na mnie działało. Zostałem więc z synem w pokoju i udekorowałem kartonową choinkę, którą zrobił z Ririchiyo. Przyniosłem nam również słodycze, elektryczny grzejnik i kilka świeczek, które zapaliliśmy na stole. Wspólnie zasiedliśmy do kolacji, która wyjątkowo zawierała w sobie ładnie ułożone na talerzu pierogi, oraz trochę barszczu. Oj długo musiałem prosić, by wybłagać o to kucharza. Zamiast opłatkiem, podzieliliśmy się żelkiem i wmuciliśmy danie, a potem nauczyłem go śpiewać kolędy, które rozbrzmiały w całym schronie. Było wyjątkowo, nawet jeśli byliśmy sami. Złożyliśmy sobie życzenia i wspólnie zaczęliśmy się bawić. Nie każdy zrozumie, ale dla mnie każdy przytulas z tym małym chłopcem był bardzo ważny. Chciałem, by dorastał w miłości i opiece, a gdy się uśmiechał wiedziałem, że robię coś dobrze. Wybiła godzina pierwsza, kiedy maluch usnął mi w ramionach w połowie kultowego filmu świątecznego sprzed kilkunastu lat. Nie wyłączyłem go, oglądałem do końca, a potem odsunąłem go od siebie i przykryłem mocno kołdrą, głaszcząc po włosach. Nie widziałem Maksa od trzech dni.. może i byłem na niego zły, może i byłem też zawiedziony, ale w końcu w wigilię wybacza się każdemu. Na moje miejsce wskoczył Ares, kiedy tylko ruszyłem do pokoju przywódcy. A tam, gdy otworzyłem drzwi.. zobaczyłem Maksa siedzącego przy biurku, oraz Hannę obok niego. Pochyleni byli nad papierami, pewnie zaproponowała mu pomoc, ale mój mózg od razu skupił uwagę na tym jednym szczególe, jakim był fakt, że piersi dziewczyny były ledwo zasłonięte przez skąpą koszulkę, a on był tak blisko niej..
- Oh, przepraszam, miałem zapukać.. - skłamałem, a oni oboje spojrzeli na mnie zdziwieni. Zrobiło mi się głupio. - Uh.. chciałem tylko życzyć wesołych świąt, zanim pójdę spać.. to.. wesołych świąt.
Wymamrotałem na wdechu i wyszedłem z pokoju, powoli zamykając drzwi. Odszedłem kilka kroków i przetarłem twarz, stając. Co ja sobie myślałem. Nie mam też prawa być zły.. nie tym razem. Nie przyszedłem do niego..
- Ani on do mnie - burknąłem do siebie. Bez czekania, wszedłem do windy i pojechałem na piętro swojego pokoju. Nie szedłem na górę do sypialni, zamiast tego usiadłem na schodkach i bawiłem się świeczką, którą zostawiłem zapaloną w salonie, a inaczej dwu łóżkowym pomieszczeniu, z którego wszyscy korzystaliśmy.
| bum |
Menu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz