Zanim wyszedłem z pokoju przywódcy, pochyliłem się jeszcze nad jego twarzą i pocałowałem delikatnie, uśmiechając się słodko. Pożegnałem go i obiecałem, że nie będzie przecież tak źle, wciąż będę miał dużo czasu. Szkoda, że sam w to nie wierzyłem. Wróciłem prosto do pokoju z maluchem i położyłem się po drugiej stronie podwójnego łóżka, patrząc na jego śpiącą minkę. Był taki młody, taki niewinny, a widział.. nie chciałem o tym myśleć. Usnąłem jakiś czas później, nareszcie odsypiając męczące dni wyprawy.
Obudziło mnie lekkie szturchanie za rękę. Powoli uniosłem powieki i ujrzałem Clive'a z energicznym błyskiem w oczach, typowym dla tak młodych dzieciaków. Posłałem mu lekki uśmiech i przeciągnąłem się, wstawając.
- Jak ci się spało? - zapytałem, wstawając i podchodząc do szafy, by wyciągnąć nam ciuchy. Podałem mu jego i pomogłem się przebrać, a potem sam to zrobiłem, podczas gdy chłopiec był odwrócony i bawił się misiem. - Nie musisz na razie ze mną rozmawiać, ale jednego dnia powinieneś chociaż odpowiedzieć.
- ..dobrze - wymamrotał. Zadowolony poczochrałem jego włosy i złapałem go za łapkę, prowadząc na dół. Poszliśmy wspólnie do łazienki umyć zęby, oraz na śniadanie. Chodził za mną wszędzie, ale tak musiało na razie być, był za mały żeby samemu się pałętać. Poszedł ze mną do kliniki i na zmianę z James'em bawiliśmy go, oraz pracowaliśmy. Ogółem cały dzień był strasznie ciężki, bo przyszło kilka osób z wyprawy które skarżyły się na kaszel, a my kombinowaliśmy jak tu im pomóc bez podawania ważnych leków, nie wspominając o papierkach, nauce i wizycie w laboratorium, by podrasować co nieco i napisać dla nich program, o który prosiła Hanna. Jednym słowem, zapierdol. Pod wieczór byłem tak padnięty, że nawet nie przyszło mi na myśl odwiedzić Maksa, bardziej martwiłem się zmęczonym Clive'm. Kolejny dzień był podobny, z tą różnicą, że zrobiłem sobie przerwę obiadową właśnie, u swojego kochanego przywódcy. Zaniosłem do jego pokoju dwie porcje jedzenia i po raz pierwszy zapukałem, zanim wszedłem. Wpuścił mnie, usiadł przy biurku, a ja zrobiłem to samo.
- Dzisiaj spaghetti.. jeśli można to tak nazwać - skrzywiłem się, patrząc na breję. Podsunąłem mu talerz z widelcem i zerknąłem na jego twarz. - Jesteś na mnie zły? Chciałem przyjść ale byłem tak wymordowany..
- Bo zajmujesz się dzieckiem - warknął. Odstawiłem widelec i oparłem policzki na dwóch otwartych dłoniach, gapiąc się.
- Bo miałem dużo roboty, młody był grzeczny i tylko obserwował.
Rozmowa się urwała. Wróciłem więc do jedzenia z westchnięciem.
| buu |
Menu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz