piątek, 8 grudnia 2017

Od Earla cd Maxwella "Nowy start"

Powoli uchyliłem powieki, przesuwając dłonią po materiale pościeli i zamrugałem. Każda sekunda tej nocy powróciła do mojej pamięci, wprawiając mnie w błogi, rozmarzony stan. Uśmiechnąłem się sennie i przytuliłem zmieloną kołdrę, chowając w niej twarz. Gdyby ktoś powiedział mi, że Maks będzie tak namiętnie kochał się ze mną kilka chwil po dowiedzeniu się o zdradzie.. wyśmiałbym go. Nabrałem powietrza nosem, wdychając jego zapach, którym materiał przesiąkł przez te wszystkie miesiące gdy tu zasypiał i powoli usiadłem. Chciałbym poleżeć dłużej, ale bez niego nie było to już to samo. Wygramoliłem się więc i poczochrałem włosy, zbierając ciuchy z podłogi, po czym ubrałem się z wolna, zerkając na jego biurko. Nie dokończył pracy.. jedna z kupek została. Przejechałem palcem po stosie i dopiero wtedy wyszedłem z pokoju, ruszając do windy, a na tą musiałem trochę poczekać.. gdy jednak zatrzymała się, ujrzałem strażników.
- Dzień dobry.. - powiedziałem niepewnie widząc, że są uzbrojeni. - Coś się dzieje?
- Earl Hopper - powiedział jeden do drugiego, zanim zwrócił się do mnie jego kolega.
- Dół jest zablokowany, pewien mężczyzna należący do straży zaatakował przywódcę.
Jestem pewien, że moje serce niedługo stanie. Stres który odczuwam ciągle przez ostatni miesiąc okropnie mnie wymęczył. W tamtej chwili myślałem, że zemdleje. Zrobiłem się blady, a potem cały czerwony z nerwów.
- Co ze Spardą? - zapytałem szybko. Znów po sobie spojrzeli i nic nie odpowiedzieli.
- Nie jesteś..
- Co stało się z Maxwell'em? - zapytałem jeszcze raz, akcentując każde słowo. Zdziwieni nieco zmienili podejście do sytuacji i wyszli wreszcie z windy.
- Medyk zabrał go do kliniki, właśnie próbują go uratować - bez odpowiedzi wszedłem do środka i nacisnąłem odpowiedni guzik. Słyszałem łupnięcie pięścią w drzwi oraz przekleństwo ze strony strażnika, gdy zobaczył gdzie się kieruję. Chciałem osobiście zapierdolić tego skurwysyna. Wyszedłem i spotkałem się z grupą innych strażników na korytarzu, którzy dyskutowali, w pozycji gotowej do strzału. Nie zastanawiając się, pchnąłem na przód nie oglądając się za nich prosto do drzwi, przy których stał jeden facet, nasłuchując. Popchnąłem go i wparowałem do środka, gdy inni darli się na mnie. Moim oczom ukazała się scena, gdzie gościu w kominiarce podłożył nóż pod gardło wcześniej zamkniętego Luthera, ten zaś stał nieruchomo z obojętnym wyrazem twarzy.
- Puść go, jeśli zabijesz kolejną osobę, nie wyjdziesz stąd żywy - wysyczałem, patrząc napastnikowi w oczy. Zranił Maksa. Musieli ratować mojego partnera przez tego chuja. Zacisnąłem pięści i teraz spojrzałem na Evansa. Posłałem mu lekki uśmieszek.
- Z-z czego rżysz?! - wydarł się gostek. Ale nie wiedział, że oboje byliśmy w stanie nieźle namieszać. W jednej sekundzie chłopak uderzył go łokciem w brzuch, ręką łapiąc za nadgarstek, ja zaś zbliżyłem się i odrzuciłem Evansa na bok, popychając mężczyznę w kominiarce na ziemię i usiadłem na nim, zrywając materiał z jego twarzy. Szarpał się, ale to mu nie pomagało. Pełen nienawiści i zdenerwowania zacząłem okładać go po twarzy dopóki strażnicy nie złapali mnie za ramiona, odsuwając z dala od ciała, którego facjata była cała w krwi, opuchnięta a on nieprzytomny. Ręce mnie bolały, adrenalina buzowała. Wyrwałem się z ich uścisku i stanąłem obok.
- ..zamknąć go - wywarczałem rozkazująco. Wszyscy gapili się na siebie nawzajem. - Powiedziałem coś! Wypierdalać i zamknąć go na klucz, niech zdycha dopóki Maxwell nie wydobrzeje! Nie karmić go, ani nie podawać nic do zabicia czasu.
- On może nam rozkazywać..?
- Nie.
- Słucham? - podszedłem do faceta który powiedział, że nie i spojrzałem mu z bliska w twarz. - Albo wykonacie rozkaz, albo osobiście upierdole wam życie mówiąc Spardzie, że nie potraficie wykonać prostego polecenia. Do roboty, żołnierzu.
Nie pamiętam, co odpowiedział, bo zaraz po powiedzeniu mu tego ruszyłem do windy, żeby ta zabrała mnie na piętro kliniki. Zestresowany podbiegłem do drzwi i wpadłem do środka. Widziałem, jak kilka osób w fartuchach stoi nad nim, a ku mojemu zdziwieniu - James zszywa jego rany. Oparłem się o ścianę i zasnąłem w dół, gdy jedna z pielęgniarek podeszła do mnie i kucnęła obok.
- Spokojnie - wyszeptała, obejmując mnie i gładząc po głowie. Nie wiedziałem, dlaczego to robiła, ale może tak reagowała na każdego kto bez powodu zaczyna płakać i upada na ziemię. Operacja trwała o wiele dłużej, niż myślałem. Dopiero trzy godziny później mogłem podejść do Maksa który drzemał w narkozie, podłączony do aparatur. Usiadłem na krzesełku i spojrzałem na jego nieprzytomną twarz, czując jak cały się w środku zapadam. Ledwo powstrzymywałem szloch. Złapałem go delikatnie za dłoń i pociągnąłem nosem.
- Wyjdziesz z tego - wyszeptałem jak obietnicę, gładząc kciukiem jego skórę. Był taki zimny.. przykryłem go mocniej kołdrą i zaczesałem włosy na bok. - Nie takie rzeczy przechodziłeś.. nie możesz się poddać. Nie teraz. Proszę..
Nie rób mi tego.
- Wyzdrowieje - Ashworth przerwał mi w połowie, podchodząc i siadając na drugim stołku. Patrzył na Maksa chwilę, a potem westchnął, przerzucając swoją uwagę na mnie. - Na szczęście strzały nie uszkodziły płuc. Będzie musiał leżeć conajmniej miesiąc..
- Cokolwiek, byle nie umarł - dodałem, zakrywając twarz dłońmi. Miesiąc bez Maksa dla schronu..? To było na prawdę niepokojące nie tylko dla mnie, ale również całego personelu. Wszyscy zdawali mu raporty a teraz..
- Ktoś będzie musiał przejąć jego miejsce na czas zdrowienia - poklepał moje ramię i wstał, zostawiając nas samych. Wpatrywałem się w jego śpiącą twarz i trzymałem go za rękę jeszcze długi czas, zanim się odezwałem.
- Wiem, że nie obudzisz się tak szybko.. zajmę się twoją robotą, ale proszę.. jeśli mnie kochasz, nie poddaj się.

| bu |

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy