W momencie kiedy wyszedł, poczułem się jak ostatni śmieć. Jakbym był dla niego tylko chodzącym problemem. Cokolwiek nie zrobiłem, jak bym się nie starał, za każdym razem było tak samo. Pewnie przesadzałem i sam robiłem wielkie halo z niczego, no bo przecież, czego można się spodziewać od romansu o którym nikt nie może wiedzieć? Kiedy dotarło do mnie, co myślę, zacząłem się trząść. Ta racjonalna strona mnie dodała tylko, że niepotrzebnie się tak angażuje. W pewnym momencie coś we mnie pyknęło i oba talerze razem z zawartością poleciały na ścianę, a ja opadłem na krzesło i zasłoniłem twarz, wybuchając płaczem. Podobne wybuchy zdarzały mi się bardzo często przez kolejne miesiące, z tą różnicą, że przy Maksie uspokoiłem się, wciąż przychodziłem kiedy mogłem, ale nie było już tego szaleństwa i namiętności jakie odczuwałem na początku. Można powiedzieć, że szukałem u niego oparcia, a dostawałem jedynie płytkie chwile czułości, których nikt inny by mi nie dał. Z resztą.. nawet ze sobą nie sypialiśmy, to samo mówi za siebie. Kiedy byłem sam, albo mały spał, kuliłem się w sobie i płakałem cicho, nie rozumiejąc własnych uczuć. W dzień, dusiłem to i robiłem wszystko, by być użytecznym. Ilość wypraw na jakie się zgłosiłem była przerażająca i pewnie dalej chodziłbym na takie co tydzień, gdyby nie James, który jako pierwszy zauważył jak bardzo schudłem oraz jak bardzo się przemęczam. Faktycznie, nie miałem czasu na jedzenie, więc automatycznie zbijałem na wadze ale.. moja logika była taka, że skoro Maks nie widzi w tym nic złego, to i ja nie powinienem. Zareagowałem dopiero, kiedy zacząłem omdlewać i starałem się jednak coś jeść, żeby nikogo nie martwić. Zdążyłem zapoznać się z większością lektury lekarskiej i dowiedziałem się tak wiele, że doedukowywałem innych medyków wraz z Ashworthem, kiedy mieliśmy wolny czas. Przez pierwszy miesiąc sam zajmowałem się Clive'm, potem pojawiła się dobroduszna Ririchiyo, teraz sprawując nad nim opiekę gdy byłem zajęty. Tego dnia byłem wyjątkowo pełen sił, dlatego jak tylko zająłem się papierkową robotą po wprowadzeniu nowego członka schronu, chciałem przejść się do Maksa żeby poprosić o pozwolenie na kolejny wypad poza kopułę, ale po wyjściu z windy zamiast pustego korytarza zobaczyłem trzymającego za koszulkę przywódcy Evansa. Otworzyłem szerzej oczy i w tym samym momencie, gdy Anglik uniósł pięść, Sparda popchał go i wyciągnął katanę, podkładając pod jego gardło.
- HEJ! - krzyknąłem na nich, podchodząc szybko i złapałem Maxwell'a za nadgarstek, a Evansa popchałem do tyłu. Dopiero wtedy popatrzyłem na partnera ze zmarszczonymi brwiami. - Schowaj to.
- Nie macie prawa zabierać moich rzeczy - wysyczał nowicjusz. Posyłając przywódcy ostatnie ostre spojrzenie, odwróciłem się do Luthera i podszedłem, łapiąc go za łokieć i zacząłem ciągnąć do windy. Oponował, ale gówno mnie to obchodziło.
- Ciebie całkiem popierdoliło?! - wydarłem się na niego gdy ta ruszyła. - Życie ci niemiłe, że już pierwszego dnia narażasz się przywódcy?
- Chuja mnie wasz przywódca, oddajcie mi moje pieprzone fajki, nie jestem caritas - widziałem jego zdenerwowanie i nagle zaczął przypominać mi samego siebie. Przetarłem twarz.
- Jak będę na wyprawie, to postaram się jakieś znaleźć, ale odpuść sobie na razie, nie mam zamiaru potem słyszeć, że cie wywalili na zbity pisk, zrozumiano?
No widocznie nie zrozumiano, bo później tego samego dnia złapałem go na kradzieży. Wkradł się do składzika gdzie trzymaliśmy tego typu rzeczy i zwyczajnie sobie tę paczkę wziął. Stanąłem w drzwiach i zgromiłem go spojrzeniem.
- Odłóż to na miejsce zanim..
- Zejdź mi z drogi - powiedział, popychając mnie do tyłu. Niewiele myśląc złapałem go za rękę i wyrwałem paczkę, ale on jak rażony rzucił się na mnie i uderzył mnie w twarz. Jako, że mocno go trzymałem, oboje padliśmy na ziemię i siłowaliśmy się. Był równie chudy co ja, ale wyższy i miał jakieś mięśnie, co dawało mu przewagę. Uderzył mnie kolejny raz, a ja tylko syknąłem i próbowałem go z siebie zrzucić, kiedy ni stą ni z owąd pojawił się Maks i sam odciągnął go do tyłu, a towarzyszący mu strażnik zabrał dzieciaka i skuł mu ręce. Usiadłem i dotknąłem swojej twarzy, czując jak lekko puchnie mi policzek a z nosa cieknie krew. Sparda, z dziwnie chłodnym głosem, kazał zamknąć go w jakimś pokoju bez niczego na dwa dni za kradzież. Spojrzałem na niego jak na idiotę.
- Chciał tylko odzyskać..
- Idź się ogarnij - rzucił w moją stronę i już chciał odejść, ale ja wstałem łapiąc go za rękę i poczekałem, aż tamta dwójka zniknie nam z oczu, by puścić go i skrzyżować ręce na piersi.
- Jest ciężki, nieutemperowany i zdziczały, ale nie znaczy to, że masz prawo od razu zamykać go zimnicy za karę.
- Kradzież i wszczynanie bójki, oraz próba pobicia przywódcy to dla ciebie za mało by go tam wsadzić? - zapytał, a ja zamknąłem się na kilka sekund.
- Nie opisuj go tak, nie zapanował nad emocjami, ale mi też zdarza się wybuchnąć.. nie zasłużył - skrzywiłem się lekko czując narastającą migrenę.
- Koniec tematu, już i tak powiedziałem strażnikowi, co ma z nim zrobić.
- Maks--
- Powiedziałem coś - uciszył mnie. Zmarszczyłem brwi jeszcze bardziej i przetarłem nos jeszcze jeden raz, spoglądając na sekundę w bok.
- Wiesz co, mam cie już dość, idź.. rozkazuj sobie, w swoim małym królestwie, może nie będzie ci samotnie, a raczej na pewno nie będzie, no bo przecież, jak to mówi James, tobie wsadzić kija w dupę i i tak nie zareagujesz.. cholerny syndrom zimnego dupka - wygadałem się, może mówiąc o wiele za dużo, ale już mnie to słabo wszystko obchodziło. Jak powiedziałbym mniej, również by go to nie dotknęło. Wzruszyłby ramionami i odszedł, jak to zawsze robi. Machnąłem na niego ręką i bez większego pieprzenia ruszyłem do windy, a ta zabrała mnie na piętro kliniki, gdzie wysiadając wszedłem na salę i opadłem w osobnym pokoiku na krzesło, wycierając nos. Zaciekawiony Ashworth zostawił na chwilę książkę i przyszedł do mnie, pytając co się stało.
- Kurwa, nie chcesz wiedzieć - zasyczałem.
- Wyglądasz okropnie, kto cie tak urządził? - nawiązał do spuchniętego policzka i siniaka pod okiem, ale i na to machnąłem ręką.
- Masz ochotę złamać zasady? - zapytałem. Zamrugał, ale po chwili uśmiechnął się i zaśmiał lekko.
- Z tobą zawsze.
| sie dzieje na raz wszystko uo jeszu |
Menu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz